sobota, 7 lipca 2012

Rozdział 3.


(narrator trzecioosobowy)
            Myron zabrał większość swoich ubrań do walizki. Spakował laptop do przeznaczonej na niego torby, gdzie wrzucił także swoje dokumenty. Nie miał zamiaru zabierać pieniędzy Wina. Może to też ze względu na to, że nie miał ich gdzie spakować. Wykonał jeden telefon i w swoim imieniu, ale powołując się na nazwisko Lockwoodów, w ostatniej chwili zarezerwował jeden bilet lotniczy do Paryża. Nie ma to jak uroki wpływowej przyjaźni. No może chcąc załatwić sobie spotkanie z prezydentem Windsor musiałby sam go umówić.
            Bolitar schował komórkę do kieszeni, zszedł na dół z walizkami i wyszedł na zewnątrz. Słońce prażyło na potęgę. Ruszył  w kierunku swojego auta. Co dziwne stało na dworze, a poprzedniego dnia wprowadził je do garażu, a kluczyki cały czas miał przy sobie. „Win…”, pomyślał. Ten człowiek nie umiał przestać zaskakiwać. Nawet nie wiedziałeś czy kiedykolwiek miał kluczyki do twojego auta w ręce, a on już miał ich kopie zapasową. Myronowi przestało już to robić różnice. Ufał swojemu blondwłosemu przyjacielowi bardziej niż samemu sobie. Jeszcze nigdy na tym się nie zawiódł.
            Wsiadł do auta, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył. Ledwo struż zdążył wypuścić go z tej posesji, już zadzwoniła jego komórka. Spojrzał na wyświetlacz nie rozpraszając swojej koncentracji na jeździe. Kto telefonował? Oczywiście jego dozgonna, latynoska, drobna i przepiękna przyjaciółka. Esperanza była niezawodna. I jako wspólniczka i jako przyjaciółka. Uwielbiał ją.
            -Wyjeżdżasz na wakacje beze mnie, księciuniu? Nieładnie – usłyszał w słuchawce. Mimowolnie się uśmiechnął.
            -To nie są wakacje. To przymusowy urlop – wyjaśnił.
            -No przecież wiem. Win mi wszystko przez telefon wyjaśnił. No, no. Wpadliście w niezły bigos. Strach wygania cię aż do Paryża?
            -Ja się nie boję! To Win kazał mi wyjechać.
            -No przecież wiem, ciołku. Tylko się z tobą droczę. Czekaj, mam rozmowę na linii. Pewnie jakiś rozkapryszony sportowiec, którego elegancko musimy nazywać klientem. Paaa. Zadzwonię później.
            -Do później – Myron pożegnał się i zakończył połączenie. Nawet nie zauważył gdy droga na lotnisko minęła mu na rozmyślaniu. Wspominał, czyli robił coś czego Windsor nienawidził. Myślał o Emily, Jessice, Brendzie, Theresie, Lindzie… Można by tak wymieniać bez końca. Nie dało się ukryć, że był bardzo uczuciową osobą.
Idąc odebrać bilety, płacąc za nie, ciągle myślał o tym z kim założy rodzinę, jak będą miały na imię jego dzieci (no nie licząc Jeremy’ego który kończył w tym roku 14 lat), jak będą wyglądać, kiedy będzie mógł pójść do Wina i spytać czy nie zostanie chrzestnym jego dziecka, kiedy będzie mógł w końcu powiedzieć, że jest zupełnie spełniony i szczęśliwy nie tyle sobie, co właśnie temu blondwłosemu wykrywaczowi kłamstw.
            Po upływie dłuższego czasu pasażerowie zaczęli wsiadać do samolotu. Wysłuchali poleceń stewardesy o wielkiej urodzie. O ludzie! Jeśli jej uroda była wielka to kobiety, która usiadła w tej chwili koło Myrona była zapierająca dech w piersiach. Nikt nie mógł nie zwrócić na nią uwagi. Żonaci dostawali kuksańce od swoich żon za gapiostwo, a wolni spoglądali z diaboliczną zazdrością na bruneta. Miał ochotę pokazać im wszystkim język z triumfalna miną, lecz dojrzałość wygrała tę bitwę. Zrobił uwodzicielską minę Johna Clooney’a i niezauważalnie niczym ninja poprawił włosy.
            Piękność miała długie blond loki, duże, brązowe oczy, osią talię i bardzo długie, zgrabne nogi.
            -Witaj. Jestem Myron – brunet zebrał się w sobie i się przedstawił. Oczywiście swym aksamitnym głosem. Myron Bolitar – mistrz podrywu na barwę głosu, miny znanych łamaczy serc i przeczesywane ręką włosy.
            -Lisa - uśmiechnęła się uprzejmie i poprawiła na siedzeniu.
            „Ładna i do tego umie dobrze konstruować zdania”, pomyślał jej rozmówca. Hmm. Właściwie tą myślą obraził Jessice, lecz lepiej się w tą sprawę nie zagłębiać.
            -Wycieczka do Paryża? Wyjazd do rodziny? Wiem! Śniłem ci się niemal od twych narodzin i postanowiłaś mnie śledzić chcąc poznać takiego przystojniaka jak ja – zaczął swoje przypuszczenia. W tym przypadku postanowił nie bawić się w skromności.
            -Ależ oczywiście! Czekałam na ciebie całe życie!- zaśmiała się i pokręciła głową.- Oj, Myron, Myron. Słyszałam wiele podrywów, ale twój przebija wszystkie.
            -Wiesz… Droga Liso, ja przebijam wszystkich. W końcu spójrz na me piękno wrodzone – nadal żartował i zademonstrował dumnie swój prawy profil jako to „piękno wrodzone”.
            - Wow. Jeszcze tylko zdejmij koszulkę, a będę w niebie - mrugnęła, znów się śmiejąc.
            -Wiesz… Jak to mówią „z kobietami nie wygrasz” – powiedział łapiąc koszulkę jakby chciał ją zdjąć i po chwili ją puścił śmiejąc się z miny blondynki. – Żartowałem.
            -A szkoda, szkoda. Pewnie masz się czym pochwalić - powiedziała, lustrując go od stóp do głowy.
            Myron uśmiechnął się wielce zadowolony z siebie.
            -Się wie. I do tego widziałem, w którym miejscu mego ciała twój wzrok zabawił najdłużej.
            Dziewczyna lekko zarumieniona, zapytała:              
-Na rękach?
-Pogrążyłaś się tym. Znam sztuczkę kobiet z kciukiem.
-Dobrze obeznany jesteś. Pewnie nie jednej zawróciłeś w głowie, co?
Uśmiech znikł z twarzy mężczyzny. Odwrócił wzrok. Wolał o tym nie rozmawiać.
-Pomińmy. Ty pewnie zawróciłaś w głowach milionów. Mam racje? – zapytał, ledwo ukrywając przejecie poprzednim pytaniem.
- Może - zamilkła. - Przepraszam, jeżeli cię uraziłam poprzednim pytaniem. Nigdy nie wiem, kiedy ugryźć się w język.
-Nie ma sprawy. Nie mam do ciebie żalu, bo przecież nie czytasz mi w myślach. Powiedzmy, że mam… spory bagaż niemiłych doświadczeń sercowych. No, ale któż go nie ma, nie? – zdobył się na milszy ton głosu i lekki uśmiech.
-Racja - westchnęła. - Mam pytanie. Po co lecisz do Paryża?
-Postanowiłem się oderwać od obowiązków, monotonii – skłamał, lecz prawda nie wchodziła w grę. – A ty?
-Uciekam od byłego - uśmiechnęła się krzywo. - Specjalizuję się w nieudanych związkach.
-Mów co chcesz, ale ja specjalizuje się w nich lepiej – uśmiechnął się. Starał się dodać jej otuchy.
-Pff... Wątpię, ale dzięki za próbę pocieszenia mnie.
-Pocieszenia? – spytał unosząc jedną brew. – Znasz Jessice Culver? Na pewno czytałaś jej książki i co najmniej milion razy widziałaś ją w telewizji. No widzisz, od roku się z nią nie spotykam po trzynastoletnim związku z przerwami. Długo by tak wymieniać te wszystkie niepowodzenia…
-Aż tak źle? - położyła mu rękę na ramieniu, uśmiechając się pobłażliwie. - Na nieszczęśliwego nie wyglądasz.
-Jeśli czegokolwiek nauczyłem się przez przyjaźń z Winem to to, że świat się na tym nie skończył i trzeba iść dalej i po prostu być szczęśliwym. Właśnie, przyjaźnie się z Windsorem Hornem Lockwoodem Trzecim – uroczyście wymówił nazwisko blondyna. – Znasz? Jeśli nie to spytaj swoje koleżanki, bo jestem pewny, że chociaż z trzy dziewczyny z twojego środowiska musiał zaliczyć jak ze środowiska każdego innego człowieka.
-Znam, znam. Tylko nie sądzę, aby mnie pamiętał, jak większości dziewczyn - zamyśliła się, wyglądając przez okno samolotu. Myronowi odebrało mowę. Jedyne na co się zdobył to:
-Nawet ciebie?!
-Co się tak dziwisz? Znasz go najlepiej, jako jego przyjaciel, nie?
-No… no niby powinienem, ale nigdy nie gadamy o sprawach sercowych i łóżkowych. Zresztą wiesz, że on pewnie nagrał to co robiliście? Nagrywa każdy swój wyczyn. Dostęp do tej kolekcji mam tylko on i ja. Ja nie korzystam, bo mnie odtrąca chociaż w sumie powinienem się odegrać za czas na studiach. Podsłuchiwał mnie i taką Emily. Ale podsłuchiwał tylko wtedy, kiedy roztropnie zasłoniliśmy roletę i nie mógł podglądać. Zboczeniec. A te nagrania podobno pomagają mu w medytacji.
-Dobrze wiedzieć  - zmrużyła oczy i się skrzywiła. - Dziwny on. Przystojny, ale dziwny.
-I to żebyś wiedziała jak dziwny… Ale jest serio świetnym przyjacielem. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć i to mi wystarcza. Po prostu nie ufa kobietom i znam tego powód lecz nie mogę powiedzieć. Sam nie dowiedziałem się tego od niego tylko od kogoś innego. Może nie jest na tyle dziwny co w wielu sprawach zbyt zrażony przez życie. Dobra, teraz ty coś powiedz o sobie – brunet zachęcił ją do zwierzeń.
-Drogi Myronie, wydaje mi się czy dopiero co się poznaliśmy? Nie znam cię na tyle dobrze, aby ci tu opowiadać o moim barwnym życiu - uśmiechnęła się pobłażliwie.
-Droga Liso, co ci szkodzi? Nie znamy swoich nazwisk i szanse, że jeszcze się kiedyś zobaczymy są nikłe.
-W takim razie po co ci wiedzieć więcej niż już wiesz?
-Bo jestem wścibski?
-Jeżeli jesteś aż tak wścibski, jak myślę, to sam się dowiedz czegoś o mnie i mojej przyszłości. Ja ci nie pomogę.
-Ej, ale wiesz, że na jutro będę znał twoją biografię? – spytał ostrzegawczo.
-I tak za parę godzin pójdziemy swoimi drogami i już nigdy się nie spotkamy.
-W sumie… - Myron zamyślił się na chwilę – trochę szkoda.
Korzystając z chwili nieuwagi dziewczyny wsunął jej niepostrzeżenie wizytówkę do torebki. Zastanawiał się czy jak ją znajdzie to zadzwoni.
-Może trochę - uśmiechnęła się po raz ostatni i wyciągnęła z podręcznej torby jakąś książkę z zakładką w środku.
-Co czytasz? – zagadnął Bolitar.
-"Hamleta". Czytałeś może? - zapytała, nie odrywając wzroku od strony, którą właśnie czytała.
-Hmm… „Słabości, imię twe kobieta” a w tym przypadku bardzo dobrze pasuje także „Są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się naszym filozofom” – powiedział patrząc głęboko w oczy dziewczyny i uwodzicielsko się uśmiechając, czekając ze zniecierpliwieniem na pojawienie się rumieńców na jej twarzy. Zanim zdążył zobaczyć czy udało mu się ją zawstydzić, odwróciła głowę w drugą stronę i udawała, że namiętnie się czemuś przygląda.
-Czyli czytałeś - odezwała się ciszej niż poprzednio, po czym chrząknęła. Mężczyzna poczuł, że osiągnął cel.
-Przeczytałem mnóstwo takich staroci na przekór Winowi. Nienawidzi takich dramatów. Nazywa Romea pedofilem.
-A tobie? Tobie się podobały?
-Jeśli się przyznam, że tak nie powiesz, że „to stwierdzenie doskonale pasuje do mojego pedalskiego imienia”. To tekst mojej najlepszej przyjaciółki, Esperanzy. Jakbym sam niewystarczająco nienawidził swojego imienia…
-Twoje imię nie jest... takie złe... – pocieszyła go nieudolnie blondynka.
-Nie oszukujmy się, jest bardzo złe – skwitował MYRON.
-Kwestia przyzwyczajenia.
-Ja się chyba nigdy nie przyzwyczaję.
I tak mijała ich rozmowa i nawet sami nie zauważyli kiedy samolot wylądował i pasażerowie zostali poproszeni do wyjścia.
-No cóż… na nas czas. Miło się rozmawiało – brunet zaczął pożegnania.
- Dziękuję za umilenie czasu. Przyjemnego pobytu w Paryżu, Myronie - uśmiechnęła się uprzejmie i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Myron ją ujął i szarmancko pocałował.
-Miło było panią poznać. Żegnam – powiedział oddalając się ze swoim bagażem w stronę czekającej na niego taksówki. Musiał przyznać, że zaintrygowała go Lisa. Był pewien, że jeszcze się spotkają. Po wejściu do auta tylko powiedział taksówkarzowi miejsce do którego miał go zawieść i włączył komórkę. Wyszukał w kontaktach odpowiedni numer.
-Halo? – spytał głos w słuchawce.
-Cześć. Mógłbyś sprawdzić ile kobiet o imieniu Lisa na tej planecie kupowało pojedynczy bilet lotniczy z Nowego Yorku do Paryża o godzinie 16? Wyślij wszystkie szczegóły na mojego maila. To pilne – powiedział po czym się rozłączył. 

!@#$%^&*()_+

Witam. Dziękuję za wasze zainteresowanie moim blogiem,  słowa krytyki. Jestem bardzo wdzięczna za wasze wskazówki i dzielenie się ze mną doświadczeniem. Wiem, że lepiej idzie mi pisanie w 1 osobie, ale napisałam ten rozdział narracja trzecioosobową, ponieważ staram się to wyćwiczyć. Jeszcze raz za wszystko dziękuję i życzę (trochę późno, ale cóż) wszystkim miłych wakacji :D.

niedziela, 1 lipca 2012

Rozdział 2.


(Myron)
            Dojechaliśmy do apartamentu mojego przyjaciela w dzielnicy, w której mieszkali ludzie z najbardziej wypchanymi forsą kieszeniami. To były ulubione „cztery ściany” Windsora. Rzadko przyprowadzał tu jakieś kobiety. Co ja gadam?! Nigdy ich tu nie przyprowadzał. Chciało mi się śmiać myśląc o tym, że on kiedykolwiek się ustatkuje, założy rodzinę.
            -Przydałby ci się czasami psychiatra – usłyszałem jego głos. Nie zauważyłem gdy sam do siebie zacząłem się śmiać. Już nawet nie chciałem wspominać komu miedzy nami dwoma bardziej przydałby się psychiatra.
            Wyszliśmy z samochodu i po kilku minutach znaleźliśmy się w salonie, gdzie Win tradycyjnie wyjął whisky i jedną szklankę. Nalał sobie do niej trunku i się napił, nie pytając mnie nawet czy nie napije się z nim, wiedząc że odmówię.
            -Co ci jest? – nieprzemyślanie zacząłem dyskusję.  
            -Mistrzem dedukcji to ty nie jesteś – odpowiedział.
            -Wybacz, ale nie wiem, bo nie siedzę w twojej głowie.
            -I dobrze. Może ci pomogę byś nie przeforsował swojego umysłu. Chodzi o to o co nas oskarżył ten tłuścioch – wytłumaczył ciągle targany przez emocje. W sumie to zachowywał się jak normalny człowiek, ale jak na niego to naprawdę można mówić śmiało, że wodziły nim nerwy.
            -No i co? – dopytałem wzruszając ramionami.
            -No i mamy kłopoty. Dobrze wiesz, że to wszystko to bagno. Jak Ache’owie oskarżą cię o zniszczenie jakiegokolwiek interesu to wiedz, że twego ciała nigdy w trumnie nie będzie, a jak oskarżą o zniszczenie całego biznesu to sam wiesz o ile gorsza będzie sytuacja – wyjaśnił.
            -Nie wierze… Boisz się? – zdziwiłem się.
            Mój przyjaciel zaśmiał się melodyjnie.
            -Nie boję się o siebie. Wiesz dobrze, że kocham takie ryzyko, – miał racje, że dobrze o tym wiedziałem – ale martwię się, że ty tego co może nasz czekać nie wytrzymasz – skończył ton głosu niżej i spojrzał na mnie wzrokiem, od którego zawsze dostawałem gęsiej skórki na całym ciele.
            -Wytrzymam. Dam sobie jakoś radę – starałem się przekonać mojego przyjaciela.
            -Jesteś o tym stuprocentowo przekonany? – spytał spokojnym tonem. Jego zrównoważenie i opanowanie wróciło. Siedząc na fotelu, opierając łokcie na podłokietnikach, złączył dłonie opuszkami palców. To był jego charakterystyczny odruch. Nie odzywałem się czekając, aż zacznie swój monolog.
-Interesy Ache’ów zniszczone – doczekałem się. – Zabijali ludzi, do których ich klienci dobrowolnie od nich odeszli. Starali się już zniszczyć ciebie za biliardy razy mniejsze przewinienia. Jeśli nie doszedłeś do tego wniosku to uprzedzam, że to co teraz się wydarzyło nie zostanie puszczone nikomu płazem. Zrównali z ziemią już większość nieznaczących dla prasy ludzi, podejrzanych o tę sprawę. Od kilku dni się orientuję w tym o czym powiedział nam Frank. To nie są przelewki. Dochody ich działalności spadły o 83%. Liczyłem na to, że nas z tym nie powiążą, ale jak widać się przeliczyłem. Teraz cóż, plan B. Zbierasz swoje rzeczy i póki nie wyjaśnię tej sprawy wyjeżdżasz do Paryża dla dobra sprawy. Tą sprawę będzie mi łatwiej załatwić samemu.
            Nie mogłem ukryć szoku i zbulwersowania. Chciał, żebym się usunął. Pierwszy raz zależało mu na tym, by pracować samemu.
            -Nie ma mowy – zaprotestowałem stanowczo.
            -Nie pytałem się o twoje zdanie. Wybacz, ale decyzje podjąłem bez ciebie. Chcę zająć się tą sprawą sam. Twoje zaangażowanie mogłoby zrobić nam tylko więcej kłopotów. Ze względu, że to ja cię wysyłam jedziesz na mój koszt – Windsor podniósł się z fotela i podszedł do sejfu murowanego w ścianę i schowanego za dużym obrazem. Sztuczka stara i znana. Oczywiście były tam tylko „podręczne środki” mojego przyjaciela. Gdyby miały znaleźć się w tym domu wszystkie jego pieniądze… Co ja gadam?! W tym domu nie zmieściłyby się wszystkie jego pieniądze. Wpisał dziewięciocyfrowy kod do sejfu i wyjął z niego pokaźną sumkę. Dokładnie to równo ułożony i ściśnięty recepturkami bloczek i położył go na stoliku przed kanapą na której siedziałem. – To osiemdziesiąt tysięcy euro. Mało, bo liczę na twój wyjazd bardziej jak na przysługę niż opłaconą działalność. Te pieniądze maja ci starczyć na dwa tygodnie. Wliczają się w to nawet koszty przelotu. Co dwa tygodnie będę ci wysyłał takową kwotę przez moich pracowników – wyjaśnił, a mnie lekko zamurowało.
            -Win, jestem agentem sportowym, nie potrzebuję, żebyś za mnie płacił, gdyż dobrze się orientujesz, że bardzo daleko mi do biedaka – powiedziałem.
            -Wiem i to nawet lepiej niż ty. W końcu zarządzam także twoimi finansami. Te pieniądze to po prostu rekompensata za to, że nie możesz gdybać w tej sprawie ze mną. Jak powiedziałem, sprawa już załatwiona i musisz się pakować – mój przyjaciel nadal mnie zbywał.
            -A co z MB Rep Sport? - szukałem jakiejś deski ratunku, by tylko nie wyjeżdżać.
            -Ja się tym zajmę. Ja i Esperanza. Trochę zaufania. Ja wychodzę. Będziemy w kontakcie. Dzwoń codziennie jakiś w normalnych porach. Weź broń.
            -Dobra. Mam wysyłać ckliwe smsy co godzina? – spytałem.
            -Wystarczy, że masz imię odpowiednie dla geja, więc nie pogrążaj się smsami. Wiem, że umiesz o siebie zadbać – podniósł się ze swojego miejsca. – Jak mówiłem, wychodzę. Jak wrócę liczę na to, że cię już tu nie będzie.
            -Gdzie wychodzisz? – spytałem.
            -Po prostu wychodzę – odpowiedział Windsor i już go nie było. 

!@#$%^&*()_+

Rozdział nudny, ale taki musiał i miał być. Taka cisza przed burzą xD. Mam nadzieję, ze nie zrobiłam karygodnych błędów. Nie poprawiam nigdy tego co piszę, ponieważ po prostu nie umiem czytać jeszcze raz tego co piszę, bo wszystko wydaje mi się tak beznadziejne, że aż to usuwam. Dziękuję za wszystkie wasze opinie ;). Lubię gdy ktoś zwraca uwagę na moje błędy gdyż wiem wtedy co poprawić i oczywiście jak każdy lubię wiedzieć co jest ok. Chyba z czystej ciekawości tego czy to co piszę się podoba. Liczę na wasze opinie. Do napisania :).

środa, 27 czerwca 2012

Rozdział 1.


(narrator trzecioosobowy)
Windsor Horne Lockwood Trzeci i o nieco mniej dostojnym nazwisku Myron Bolitar leniuchowali w ogrodzie Wina z różnymi alkoholami obsługiwani przez jego kelnerki. Słońce prażyło a oni leżeli na leżakach. Nie rozmawiali gdyż mieli swoje sprawy do przemyślenia, a poza tym starali się oderwać od myśli o problemach a ich wspólne pogadanki zwykle zawsze prowadziły do tego tematu. Myron był zajęty wspominaniem jego wszystkich rozwiązanych spraw kryminalnych, a Win nawykowo poprawiał zmierzwioną blond czuprynę i skupiał swoje szare komórki na tym, że popada w monotonie. Nie przeszkadzało mu jego samouwielbienie. Co dziwne, wielu osobom ono nie przeszkadzało. Nie należał do ideałów, ale na pewno był wiernym, prawdziwym i dozgonnym przyjacielem. Temu nikt nie mógł zaprzeczyć. Miał 179 cm wzrostu i 31 lat. Był niebezpieczny i bezwzględny. Problem z zabijaniem? Nigdy. Nie miał pohamowań przed władowaniem kuli dum-dum w głowę gwałcicielowi, mordercy lub innemu niszczycielowi ludzkiego życia. Nieznaczące było czy człowiek gwałcił nastolatki czy zabijał staruszki - dla niego zło było złem i tyle. Likwidowanie go uznawał za swój cel.  Bali się go ludzie, którym ofiar mogli pozazdrościć dyktatorzy trzeciego świata. Jak to Frank Ache określił „Win jest groźny, ale nie kuloodporny”. Jak widać strach przed nim czynił go takim w dużym stopniu. Nie bał się ryzyka. Życie traktował jak jedną, wielką grę, ale nie marnował jego ani sekundy wiedząc, że drugiej szansy nie dostanie. Po prostu ryzykował bardzo, ale umiejętnie, dbając o życie. Nie należał do ludzi, którzy „romantycznie” giną osłaniając przed strzałem innych, ale raczej do tych co dokładają starań by mózg mordercy pozostawił tylko wielką plamę na ziemi.
Myron za to różnił się od swojego przyjaciela i to bardzo. Był bardzo wrażliwym i dobrodusznym trzydziestodwuletnim brunetem mającym ponad 192 cm wzrostu. Nie lubił mordować ani patrzeć na śmierć. Ogólnie się nią brzydził. Był agentem sportowym, więc problemów miał co niemiara, gdyż problemy jego klientów były jego problemami. Należał do ludzi bardzo uczuciowych. Kochał szczerze i tego nie ukrywał. Popełniał błędy i umiał się do nich przyznawać. Czasami aż nadto męczyło go poczucie winy za rzeczy, na które nie miał wpływu. On i Windsor doskonale uzupełniali się jako przyjaciele i współpracownicy.
-Która godzina? – spytał Myron.
-Dwadzieścia po piętnastej – usłyszał w odpowiedzi.
-Już po piętnastej?
Jego przyjaciel uznał odpowiedź na to pytanie za zbędną. Nigdy nie odpowiadał na pytania, które chociaż trochę przypominały retoryczne. Nie był drobiazgowy.
Nagle wielkimi, tarasowymi drzwiami wyjrzała młoda, elegancko ubrana blondynka.
-Pan Ache do pana, panie Lockwood – oznajmiła, po czym zniknęła z powrotem w domu. Myron spojrzał na swojego przyjaciela pytająco. Na twarzy Wina tkwiło lekkie, prawie niezauważalne zdziwienie i zamyślenie. To i tak wiele jak na osobę, której nie zdziwiłoby gdyby ateista został papieżem.
            -Hm. Ciekawe który Ache – głośno pomyślał Bolitar.
            -Frank. FJ od wczoraj w Australii załatwia jakies interesy a Herman dzisiaj gra dzięki mnie na jednym z najlepszych pól golfowych na świecie – oznajmił blondyn.
            -Jak zwykle jesteś dobrze poinformowany.
            Windsor uznał komentarz do tego stwierdzenia za zbędny. Każdy dobrze wiedział, że on znalazłby igłę w stogu siana bez najmniejszego problemu, nie mówiąc już o ludziach. Gdy chciał jakiś informacji używał swoich wpływów, pieniędzy, pozycji, dobrego nazwiska i budzonego przez siebie leku. Mówiło się, że zwierzęta przemawiały tylko w Wigilię i gdy Windsor Horne Lockwood Trzeci wyciągał od nich informacje gdy były jedynymi świadkami zdarzeń.
            Dwaj przyjaciele weszli tarasem do środka domu. Wchodząc do salonu od razu rzucił im się w oczy zajmujący prawie całą kanapę Frank Ache. Rzadko spotyka się tak grubych i niechlujnych ludzi. Był bogaczem. Jego rodzina miała nawet więcej pieniędzy od Wina, a pomimo to klasy zachować nie umiał.
            -Witajcie drodzy przyjaciele – powiedział serdecznie z uśmiechem na ustach i wycelowaną w nich trzydziestką ósemką. Myrona zdziwił jego dobór broni, a za to Wina nie za bardzo.
            -Czego chcesz? – spytał oschle brunet udając, że wycelowany akurat w niego pistolet mu nie zawadza i ani trochę nie budzi w nim lęku. Nic bardziej mylnego. Serce waliło mu jak młot.
            Frank zmarszczył brwi zawiedziony i spojrzał na Windsora.
            -On zawsze tak brzydko odpowiada na powitanie? – spytał.
            -Zdarza się – odpowiedział bez emocji blondyn.
            -A co? Może chcesz jeszcze buzi na przywitanie? – zdenerwował się Myron.
            -Po co te negatywne emocje? – spytał potulnie Ache.
            -Bo mierzysz we mnie z trzydziestki ósemki, grubasie.
            Nazwany grubasem bogacz trochę spochmurniał.
            -Skoro aż tak się boisz to czemu twój koleżka jeszcze mnie nie usunął z powierzchni ziemi?
            -Bo jak widzimy chcesz informacji, więc nic żadnemu z nas nie zrobisz. Poza tym lubię tą kanapę i nie chce by się zabrudziła, gdyż plamy z krwi wyjątkowo trudno się z niej spiera – wyręczył Myrona w wyjaśnieniach Win. Frank spojrzał na niego z podziwem.
            -No, no. Nic dziwnego, że pracowałeś dla federalnych, Tęgi Umyśle – zwlekał z przejściem do sedna, „grubas”.
            -Nie chcę być nieuprzejmy, ale przypomnę pytanie mego przyjaciela. Czego chcesz? – blondyn nadal mówił bez żadnych emocji w swoim głosie.
            -Psujecie mi interesy, panowie – wyjaśnił Ache.
            -Przeszkadza ci znowu konkurencja? – spytał z irytacją w głosie brunet.
            -Nie. Po prostu ostatnio zginęło moich siedmiu najlepszych agentów sportowych, a właściwie mówi się, że uciekli, ale to tylko wersja dla prasy. Wiem, że ktoś ich zabił i to ktoś z wprawą, bo ciał do tej pory nie znaleziono. Przez te rozboje straciłem ponad 70% swoich klientów przez ich strach, panowie – uciął na chwilę i spojrzał na zaskoczonego Myrona. – Spokojnie, wiem, że to nie ty, ale to ty zginiesz. Wiem także, że zrobił to Win. Zastanawiałem się jak go ukarać aż w końcu wpadłem na pomysł, że cię zabiję na jego oczach, bo… - nie zdążył dokończyć gdyż Windsor jednym, sprawnym ruchem wyjął niewidoczną wcześniej czterdziestkę czwórkę i strzelił w jednej chwili w goleń Franka. Ten wrzasnął i z bólu upuścił pistolet, który upadł tuż przed nogą Lockwooda, który to go nadepnął. Wyraz twarzy miał niezmienny. Ze stoickim spokojem patrzył na wijącego się z bólu Franka.
            -Kłamałem. Ta kanapa dobrze się dopiera – powiedział. Oczywiście wszyscy doskonale wiedzieli, że uraz Ache’a, znając profesjonalizm i rozwagę Wina, nie mógł być poważny. Lockwood miał świadomość tego, że żadne konsekwencje za jego czyn go nie czekają a poszkodowany puści wszystko płazem nie chcąc wyjść na trzęsidupę. – Wychodzimy. Wrócimy za trzy godziny.  Mam nadzieję, że tego incydentu i tego, że nieuprzejmie cię zostawiam nie będziesz miał mi za złe – dodał i uprzejmie się uśmiechnął.
            -Jasne, że nie – rzekł Frank uśmiechając się i za razem krzywiąc się z bólu. W tej chwili blondyn skierował się ku wyjściu a jego przyjaciel bez słowa za nim. Myron bał się go. Bał się jak cholera. Mimo to się przyjaźnili, wiedząc jak bardzo dobrze ich charaktery się uzupełniają.
            -Zaskoczyłeś mnie – odezwał się w końcu brunet gdy obydwaj byli już w jaguarze. Siedział oczywiście na miejscu pasażera.
            -Serio? Fajnie – uśmiechnął się triumfalnie drugi i gwiazdorsko wsunął sobie na nos okulary przeciwsłoneczne firmy RayBan. 

!@#$%^&*()_+

Witam :D. Oto mój pierwszy rozdział tego opowiadania. Mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu, bo mi średnio się podoba. Tłumacze sobie to tym, że od baaaardzo wielu miesięcy nie pisałam xD.  Piszcie w komentarzach co jest OK a co trzeba poprawić. Potrzebuje obiektywnych opinii ;P.

Bohaterowie (wiele postaci zaczerpniętych z serii Harlana Cobena o Myronie Bolitarze)




Windsor Horne Lockwood Trzeci
31 lat

 


Myron Bolitar
32 lata 
 


 Lisa Harrison
27 lat




Samantha Price
20 lat



Esperanza Diaz
29 lat


Johnny Williams
30 lat



Chad Coldren
16 lat